Czy nie dziwne, że nikt w tym artykule nie kwestionuje prawa strażników miejskich do żądania tłumaczenia się z tego, o czym się rozmawia ze znajomymi na ulicy? Dlaczego traktuje się tłumaczenie nagabywanej Marii Kantor z tresci swoich rozmów ze znajomymi przed jakimis obcymi ludmi w mundurach jako "oczywistosć"? Dlaczego nikogo nie dziwi sam fakt iż władza - w tym przypadku Straż Miejska - w ogóle może domagać się takich wyjasnień!? Dlaczego Barbara Bukowska ze Stowarzyszenia Przewodników Turystycznych w Krakowie przedstawia sprawę jakoby problemem nagabywanej było udowodnienie, że się kims tam jest lub nie jest (że nie jest się wielbłądem), a nie to iż by należało to jej udowodnić? Czy chodząc po miescie z grupą znajomych albo z wycieczką uczniów ze szkolnego koła turystycznego mam obowiązek spowiadać się z tresci naszych rozmów, nawet o zabytkach i historii, strażnikom miejskim w towarzystwie przedstawiciela miejscowych przewodników turystycznych? Czy strażnik ma prawo skontrolować, jesli nie ma przesłanek, że popełniane jest wykroczenie? Bo przeciez to, że ktos cos opowiada grupie osób, żadną przesłanką nie jest.
Przykładowo na komercyjnej stronie internetowej Blanki Myszkowskiej - przewodnika PTTK z Wrocławia, można znaleć takie oto pouczenie:
Ani strażnik ani policjant spostrzegając grupę nie wie, czy ta grupa na wrocławskim czy krakowskim Rynku jest wycieczką przedmiotową na "żywej " lekcji historii ze swoim własnym nauczycielem, czy komercyjną imprezą z biura turystyczego z "przewodnikiem-piratem". Jesli legitymowana osoba, czyli np nauczyciel, nie ma legitymacji przewodnickiej ani identyfikatora, czyli nie ma uprawnień przewodnika turystycznego, Straż Miejska, Straż Parku lub Policja może dosłownie zastosować przepis Kodeksu Wykroczeń i ukarać np nauczyciela grzywną (500zł - Artykuł 1 §1 Kodeksu wykroczeń). W takim przypadku jedną pomocą może być oddanie sprawy do sądu i indywidualne rozpatrzenie sprawy przez sędziego, gdzie trzeba będzie udowodnić swoje racje (np. że nie wzięło się od uczniów dodatkowych pieniędzy za prowadzenie lekcji - uczniowie będą musieli zaswiadczyć).
Czy ludzie, którzy rozgłaszają publicznie tego rodzaju głupoty, nie powinni być natychmiast pozbawieni licencji przewodnickich? Wszakże o fachowosć, a nie o nieznajomosć przepisów i mylenie pojęć, faktów itp., chodzi rzecznikom utrzymania regulacji zawodu przewodnika turystycznego. Od kiedy bowiem w Polsce to oskarżony o wykroczenie musi udowodnić niewinnosć, a nie oskarżyciel ma udowodnić mu winę? Czy ta pani aby nie przespała jakies 20 lat temu transformacji ustrojowej lub jest na tyle zindoktrynowana przez własne srodowisko przewodnickie, że nie jest w stanie zrozumieć, iż to nie nauczyciel ma cokolwiek udowadniać, tylko jest obowiązkiem funkcjonariuszy publicznych uzasadnienie swoich bezpodstawnych oskarżeń.
Ustawa o usługach turystycznych reguluje tylko i wyłącznie działalnosć komercyjnych biur podróży, a nie ogół obywatelskiej działalnosci w zakresie organizowania i oprowadzania wycieczek! Jesli wycieczkę organizuje jakiekolwiek np. stowarzyszenie, parafia, szkoła, zakład pracy, klub, grupa znajomych, osoba prywatna itp. - nie ma absolutnie żadnego obowiązku wykupienia usług miejscowego przewodnika i spowiadania się przed patrolami przewodnicko-policyjnymi z tego, o czym się mówi do grupy, nawet jesli są to rozmowy o zabytkach i historii.
Czasy ingerowania funkcjonariuszy publicznych w przekazywanie informacji krajoznawczych już minęły, co znalazło wyraz w konstytucyjnym zakazie cenzury. A to, że przewodnicko-policyjne patrole żądają uprawnień od każdego, kto pokazuje zabytki i opowiada o nich, np. grupie znajomych, to już jest po prostu zwyczajne bezprawie! Przy czym szczytem tego bezprawia jest fakt, że przedstawiciele prywatnego stowarzyszenia będący stroną w sprawie sledzą, * co kto mówi na ulicy i zastępują funkcjonariuszy publicznych w czynnosciach urzędowych, którymi powinny zajmować się wyłącznie osoby do tego powołane, i to wyłącznie za zgodą odpowiednich organów prokuratury. Do jasnej ch....! W jakim kraju my żyjemy???