Przesieka - górskie opowieści




kliknij aby powiekszyc...
Jeśli myślicie, że mrożące krew żyłach legendy i górskie opowieści pochodzą wyłącznie z dawnych czasów i nie mają nic wspólnego z dzisiejszą "cywilizowaną" rzeczywistością, to grubo się mylicie... oto kilka opowieści, jakie wysłuchałem pewnego zimowego wieczoru w Przesiece...

O szafie i zaspanej nauczycielce
Rzecz działa się w jednym z przesieckich ośrodków wczasowych. Jedni w tę historię wierzą, inni nie, ale jedno jest pewne - ci, którzy widzieli wszystko na własne oczy opowiadają o tym bez uśmieszków i mrugnięć okiem...
Lat temu kilka w ośrodku wczasowym gościła przedszkolna wycieczka. Po ciężkim dniu, dbająca o swoich wychowanków przedszkolanka położyła się wreszcie spać. O świcie kierownik ośrodka zauważył, że kobieta wygląda jakby całą noc nie spała. Próbował dowiedzieć się czy coś się stało, ale przedszkolanka zaprzeczała, wyraźnie coś ukrywając. W końcu, w tajemnicy, wyznała, że przez całą noc patrzył na nią rudobrody karzełek. Siedział na szafie, śmiał się i patrzył na przerażoną kobietę. Nauczycielka prosiła, żeby nie rozpowiadać tej historii, bo boi się, że wyjdzie na szaloną. Przestraszona kobieta poprosiła o zmianę pokoju. Następnej nocy złośliwy dręczyciel nie dał za wygraną. Karzełek odwiedził przedszkolankę ponownie i równie bezczelnie się w nią wpatrywał. Tym razem przedszkolanka wolała już nie sprawdzać, co przyniesie jej kolejna noc, tylko z samego rana wyjechała z ośrodka, nie czekając nawet na koniec turnusu.
Podobno opowiadała swoją dziwną historię bardzo wiarygodnie. Wierzyć jej czy nie wierzyć? - pomyślał kierownik i zapewne zapomniałby o zdarzeniu, gdyby nie kolejne historie...

O piecu i majstrach
Pewnego dnia kierownictwo ośrodka postanowiło zamontować w piwnicznej izbie piec. Zbliżały się święta Wielkiej Nocy i wszystkim zależało, żeby skończyć robotę zanim przyjadą goście. Zamówili więc specjalistę, który sprawnie zamontował instalację. Jednak w czasie testowania pieca okazało się, że dym zamiast lecieć kominem do góry, wylatuje do sali. Majster wziął się do roboty i jeszcze raz, zgodnie ze sztuką, przebudował instalację oraz sprawdził drożność komina. Jednak dym po raz kolejny okopcił pomieszczenie. Zdenerwowany majster postanowił, że pójdzie po swojego ojca - doświadczonego fachowca. Ojciec rozebrał raz jeszcze piec i wraz z synem wybudował instalację od nowa. Ku zdziwieniu ojca, syna i właścicieli ośrodka dym ponownie wleciał do sali. Ojciec jeszcze długo walczył z felernym piecem, aż w końcu, zdesperowany, stwierdził - jakiś zły chochlik w tym kominie siedzi! Stary majster twierdził, że zna na to sposób. W Wielki Piątek poszedł po wodę święconą, pokropił komin... i, jak zapewniają właściciele ośrodka - piec działa po dziś dzień wyśmienicie.
Czyżby jakiś rudobrody karzeł złośliwie zatykał komin? - pomyśleli właściciele.

O wodzie w piwnicy
Pewnego dnia, podczas imprezy w piwnicznej salce kierowniczka poczuła, że podłoga jest mokra. Popatrzyła w dół i dech jej zaparło, bo cała piwnica była zalana wodą. Wszyscy rzucili się do poszukiwania pękniętej rury lub nie dokręconego kranu. Jednak w pomieszczeniu nie było ani rur, ani nawet kranu. Szukali minut pięć, dziesięć, dwadzieścia... i nic. Wszystko było w najlepszym porządku. Czyżby jakiś chochlik wylał po kryjomu wodę na podłogę? Od czasu powodzi w piwnicy wiele razy ktoś odkręcał krany w łazienkach... szczególnie w tych pokojach, w których nie było gości. Po nocach ktoś włączał radia w gościnnych pokojach, a zaspani właściciele ośrodka musieli je wyłączać.

O huku, którego nie było
Pewnej nocy, gdy w ośrodku nie było gości, właściciele zerwali się z łóżka słysząc wielki huk. Trzask był straszny - myśleli, że co najmniej zawalił się strop, w jednym z pokoi. Zapalili więc światła i ruszyli ocenić straty. Chodzili tak i chodzili... i nic nie znaleźli. Ani w nocy, ani następnego dnia. Wszystko było w najlepszym porządku. Kto więc tak tłukł się po nocy, skoro nie było gości?

O sposobie na skrzaty
Pewnego dnia w przesieckim ośrodku gościł nieco ekscentryczny ukraiński malarz, specjalizujący się w pisaniu ikon. W nocy malarza odwiedził złośliwy rudobrody skrzat. Gość opowiedział historię kierownictwu ośrodka. Gdy opowiedzieli mu o problemach z buszującym po budynku małym złośliwcu malarz od razu wiedział co należy zrobić. Kupił w przesieckim sklepie wódkę i śledzie, a przed zmierzchem zostawił je w swoim pokoju. Rano wódki nie było, a po śledziach został tylko pusty talerz. Od tego czasu skrzata w ośrodku już nikt nie widuje...

kliknij aby powiekszyc...
O ganku i wesołku
Całkiem niedawno wydarzyła się kolejna historia. Kierownik ośrodka miał syna, który mieszkał z narzeczoną w innym mieście. Pewnego dnia syn postanowił odwiedzić rodziców i przyjechał z narzeczoną do Przesieki. Wjeżdżając na teren ośrodka przyszła synowa, która znała już historię wybryków Rudobrodego zauważyła, że jakaś niewielka brodata postać siedzi na ganku i kiwa nogami. Uśmiechnęła się tylko, a karzełek zniknął z jej oczu. Widocznie złośliwiec postanowił przenieść się na podwórko... a może zamieszkał już w innym ośrodku?

O Liczyrzepie w Kozackiej Dolinie
Pewnego letniego dnia kilku turystów wracało z Przełęczy Karkonoskiej czarnym szlakiem, tzw. "Piotrówką" w kierunku Jagniątkowa. Zmienili jednak zdanie i skręcili ze szlaku w prawo, aby zejść do Kozackiej Doliny nad Przesieką. Na szlaku dogonił ich nieznajomy turysta. Rozmawiali chwilę, podczas rozmowy poprosił jedną z pań o potrzymanie kija, którym się podpierał. Szli chwilę razem, aż w końcu nieznajomy pożegnał się i przyśpieszył kroku. Za następnym zakrętem już go nie było widać. Chwilę później kobieta idąca z kijem przypomniała sobie, że nie oddała go nieznajomemu. W tej samej chwili kij wsunął się pomiędzy dwa korzenie. Kobieta potknęła się i runęła na ziemię łamiąc sobie rękę. Grupa znajomych zniosła połamaną do Przesieki. Kobieta opowiadała, że lecąc na ziemię nie mogła puścić kija. Kij jakby przykleił się do jej dłoni i nie pozwolił uratować się przed upadkiem.
Kim był nieznajomy turysta? Dlaczego zostawił swój wielki drewniany kij? Czy kij faktycznie nie chciał puścić ręki kobiety? Może to znany ze złośliwości Liczyrzepa nadal płata turystom niemiłe psikusy? A może brodaty chochlik buszujący w jednym z przesieckich ośrodków, to syn starego Liczyrzepy? Kto wie... o starym duchu gór już dawno nikt nie słyszał - może teraz po karkonoskich lasach zacznie buszować jego cała rodzina?

O paskudach
Pewnego razu te same osoby raz jeszcze wybrały się na spacer do Kozackiej Doliny. Nagle tuż przed nimi z lasu wyszły dwie kobiety w strojach jakby z lat siedemdziesiątych. Mijając dwie postacie wszyscy zwrócili uwagę na ich niespotykaną brzydotę. Po chwili jeden z członków wycieczki odwrócił się, aby jeszcze raz zerknąć na dziwaczne kobiety. Ku jego zdziwieniu już ich nie było...
Od tego czasu grupka turystów omija Kozacką Dolinę z daleka.