Przesieka - dawniej Matejkowice




Rejtan pod szynkwasem

Artykuł Włodzimierza Kalickiego w http://www.poloniacal.org/sztuka/sztuka6.htm

Skrzynie z odzyskanymi obrazami


Skrzynie z obrazami Matejki odnalezione pod Jelenia Górą wystawione w 1945 r. w Muzeum Narodowym w Warszawie
Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie

Arcydzieła Matejki leżały w niewielkiej knajpie w pobliżu Jeleniej Góry. Ukochane grafiki króla Stanisława Augusta zaściełały wychodek niemieckich żołnierzy. Po klęsce III Rzeszy przyszedł czas na szukanie zrabowanych arcydzieł.

Dzieła sztuki, archiwalia i książki zarekwirowane przez Niemców z polskich zbiorów wywożone były najczęściej w nieznanym kierunku. Właściciele nie byli informowani, gdzie trafić maja odebrane im skarby - nawet w tych rzadkich wypadkach, gdy przeprowadzający rekwizycje pozostawiali formalne pokwitowania.

Już w pierwszych miesiącach okupacji w Warszawie powzięto próbę konspiracyjnego dokumentowania strat poniesionych w czasie kampanii wrześniowej i rabunków dokonywanych przez władze niemieckie. Na początku listopada 1939 r. wybitny znawca problematyki międzynarodowych rewindykacji i odszkodowań, przedwojenny minister przemysłu i handlu Antoni Olszewski, stworzył tajna komisje dokumentacyjna. Olszewski, jak mało kto w Polsce, zdawał sobie sprawę z wagi dokumentowania strat. Bez tego nie mogło być mowy o odzyskaniu po wojnie skradzionych dóbr i uzyskaniu odszkodowań za zniszczenia i eksploatacje narodowego majątku. W roku 1921 i 1922 był on prezesem polskich delegacji w Komisji Mieszanej Reewakuacyjnej i Komisji Mieszanej Specjalnej, które w Moskwie miały ustalić sposób wykonania ogólnych postanowień traktatu ryskiego. Przez dwa lata zaciekle, choć ze zmiennym szczęściem, walczył z sowieckimi delegatami o zwrot polskiego majątku z Rosji, w tym dóbr kultury zrabowanych przez Moskwę po rozbiorach.

Ludzie kultury konspirują wytwornie

Olszewski zaproponował kierowanie działem kultury w swojej konspiracyjnej komisji prof. Stanislawowi Lorentzowi, dyrektorowi Muzeum Narodowego w Warszawie. Sprawami literatury, piśmiennictwa i kościelnymi zajmował się w komisji Olszewskiego prof. Wacław Borowy, zaś za kwestie przemysłu i finansów odpowiedzialny był międzywojenny minister skarbu Czesław Klarner.

Początki działalności komisji przypominały raczej seminarium. Regularnie spotykano się w mieszkaniu szefa przy alei Szucha 8/12. Stanislaw Lorentz wspominał po wojnie, ze na Wielkanoc 1940 r. minister Olszewski urządził u siebie wystawne świecone dla ponad 20 członków i współpracowników komisji. Na świeconym oczywiście wszyscy zostali wobec siebie zdekonspirowani. O przyjęciu tym plotkowało później pół kulturalnej Warszawy.

Konspiracja Olszewskiego rozwinęła się błyskawicznie. Niemal każdy pracownik kultury i poszkodowany właściciel chętnie dokumentował niemieckie zniszczenia, bezprawie, rabunki. Po powstaniu Delegatury Rządu na Kraj komisja weszła w skład konspiracyjnego Departamentu Likwidacji Skutków Wojny i objęła swoimi pracami teren całej okupacji niemieckiej. Jako urząd Państwa Podziemnego dostosowała swój styl pracy do wymogów konspiracji. Przydało się to szybko, bo już pod koniec 1941 r. Departament Likwidacji Skutkow Wojny raportował w marcu 1942 roku do Londynu, ze prace dokumentacyjne ulęgły spowolnieniu wskutek udoskonalenia metod tropienia konspiracji przez niemieckie służby bezpieczeństwa, nasilenia się terroru i prozaicznych braków opalu i elektryczności. Struktury wywiadowcze Departamentu skutecznie działały jednak aż do ostatnich dni konspiracji.

Informacje o stratach kultury, o okolicznościach zniszczeń i rabunków, o osobach odpowiedzialnych za organizacje grabieży zdobywali najczęściej sami pracownicy kultury. W ustalaniu, dokąd wywozi okupant zrabowane dzieła, nieoceniona była pomoc kolejarzy i pracowników firm spedycyjnych. Stanisława Sawicka, kustosz Gabinetu Rycin Uniwersytetu Warszawskiego, wspominała po wojnie: "W biurze firmy przewozowej Schenkera, która zajmowała się transportem rekwirowanych i "zabezpieczanych" dziel sztuki, pracowała, pozostając w bliskim kontakcie z naszym podziemiem, p. Wanda Krajewska, dzięki której miałam tam dobrze zorganizowany wywiad o transportach rabowanych przez okupanta zbiorów dziel sztuki. P. Krajewska dostarczała mi szczegółowych informacji o każdym transporcie (kopie zawartości, protokoły itp.). Wiedziałam wiec o każdej wysyłce, kiedy i skąd była kierowana i co zawierała. Niekiedy informacje te były jeszcze szczegółowsze. Np. przy transporcie zbiorów numizmatycznych z Muzeum Narodowego podane były nazwiska konwojentów i wiadomość, ze jedna ze skrzyń (może nawet kosz?) zawierająca złote monety ulęgła rozbiciu w drodze".

Sowieccy generałowie nie życzą sobie Polaków za swoimi plecami

Stanislaw Lorentz kierował działem kultury w Departamencie Likwidacji Skutków Wojny Delegatury Rządu aż do zajęcia Warszawy przez armię sowiecką. Wkrótce potem pojechał do Lublina, do Wincentego Rzymowskiego, ministra kultury w lubelskim rządzie. Wrócił stamtąd już jako naczelny dyrektor muzeów i ochrony zabytków. W Warszawie natychmiast rozpoczął przygotowania do rewindykacji zrabowanych przez Niemców dzieł sztuki.

Informacje polskich kolejarzy wskazywały, że spora cześć skradzionych dzieł wywieziono na Dolny Śląsk. Już w lutym 1945 r. dyr. Lorentz powołał w Krakowie komisje rewindykacyjna, która miała posuwać się tuż za sowieckimi oddziałami wkraczającymi na Dolny Śląsk. Jej szefem mianował Tadeusza Dobrowolskiego, byłego dyrektora Muzeum Śląskiego. Frontowi dowódcy sowieccy nie tolerowali jednak polskich cywili za swoimi plecami. Nie pozwolili wiec komisji przekroczyć przedwojennej, zachodniej granicy Polski. Kiedy już dyr. Lorentz załatwił dla swego urzędu zezwolenie na penetrowanie zaplecza sowieckiego frontu, Ministerstwo Kultury odmówiło użyczenia mu jedynego samochodu, jakim dysponowało. Dopiero pod koniec wiosny 1945 r. ciężarówkę te przyznano na potrzeby poszukiwań.

Izabela Czajka jedzie z wódka do Świdnicy

Pierwszą oficjalną wyprawę rewindykacyjna na Śląsk zorganizował Stanislaw Lorentz jeszcze przed kapitulacja III Rzeszy. Jeden z uczestników tej ekspedycji, ówczesny generalny konserwator Polski prof. Jan Zachwatowicz, wspominał po latach:

"Wyruszyliśmy z Warszawy ciężarówką, zaopatrzeni w kilka skrzyń nie pieniędzy, ale alkoholu - nie dla własnego użytku. Wiadomo było, ze to najpewniejszy środek płatniczy załatwiający np. tak ważne dla nas zaopatrzenie w benzynę. Poza tym mięliśmy przepustkę na tereny, na które nie wolno było wyjeżdżać. To wszystko. Nasza właściwą bazą były Katowice. Jechaliśmy na Śląsk, przede wszystkim do Świdnicy. Było to duże centrum niemieckie, a od kolejarzy mięliśmy wiadomości, że pociągi dochodziły właśnie do Świdnicy i tam były rozładowywane".

Wiosna 1945 r. w Katowicach do ekipy poszukiwaczy skradzionych arcydzieł dołączyła Izabela Stachowicz, przed wojną żona bardzo zamożnego, znanego architekta Jerzego Gelbarda. W czasie okupacji ukrywała się pod Warszawa. Jej maź został zamordowany na Majdanku. Stachowicz, używająca już wtedy przybranego nazwiska Stefania Czajka, powitała ekipę w mundurze porucznika milicji. Lorentz, znajomy Czajki ze studiów na uniwersytecie, nawet nie musiał przekonywać jej do wzięcia udziału w wyprawie. Jak wynika z napisanego przez nią w 1947 r. podania, w czasie okupacji Niemcy zarekwirowali jej i mężowi ponad 250 obrazów olejnych, rysunków i grafik, w tym portrety Czajki pędzla Matisse'a i Sutine'a. Pani porucznik przyłączyła się do poszukiwań pełna nadziei, ze być może trafi na ślad zrabowanych jej arcydzieł. Co więcej, poleciła dwóm katowickim milicjantom jechać z warszawskimi profesorami jako ochrona.

W Świdnicy polscy poszukiwacze arcydzieł szybko znaleźli leżące pod miastem magazyny. Obsadzone były już jednak przez armie sowiecka. Rezydujący w mieście samotny pełnomocnik polskiego rządu zorganizował potężna popijawę, w czasie której wypito przywieziona z Warszawy skrzynkę wódki.

Profesor Lenart czyści ryciny Stanislawa Augusta

Alkohol otworzył serca sowieckich oficerów i tym samym bramy magazynów. Niestety, w barakach leżały tylko tysiące damskich futer, walizek, grzebieni, sprzętów kuchennych zrabowane przez Niemców cywilom.

Widząc rozczarowanie uroczych polskich gości, sowieccy oficerowie doprowadzili, jako nagrodę pocieszenia, aresztowanego przez nich niemieckiego magazyniera. Ten najpierw zarzekał się, że żadne transporty dzieł sztuki nigdy do Świdnicy nie dotarły, ale po krótkim, skutecznym przesłuchaniu wyjawił miejsce ukrycia ksiąg magazynowych. Prof. Zachwatowicz: "Okazały się dla nas bezcenne. Z ogromną skrupulatnością notowano tam nie tylko np. "aus Warschau", ale dokładniej: "UW", "Museum". Znaleźliśmy wzmiankę o dużym transporcie z Katowic "aus Museum" [...]. Okazało się również, że zbiory te nie były trzymane w samej Świdnicy, ale rozrzucone w terenie. Na szczęście miejsca - gdzie - były również w księgach magazynowych oznaczone [...]. Pierwszy ślad prowadził w kierunku Prudnika. Stoi tam w górach, w zupełnym pustkowiu, mały samotny klasztorek [...]. W klasztorku - nasze zbiory. Mocno przebrane, ale jeszcze dużo".

Odkrywcy bali się pozostawić zbiory bez opieki, ale w najbliższej placówce polskiej milicji, w Prudniku, brakowało funkcjonariuszy. W końcu komendant posterunku zwolnił z aresztu dwóch oficerów Wehrmachtu, których postawiono na straży klasztorku.

Prof. Jan Zachwatowicz: "W następne miejsce jechaliśmy drogą po terenach jeszcze nie rozminowanych i w jednym miejscu, pamiętam, była wspaniała panorama bitwy czołgów. Na jednym zboczu stały czołgi radzieckie, na drugim niemieckie, z daleka wyglądało, jakby szykowały się do wielkiej bitwy. Tylko ze ta bitwa była już dawno skończona, a czołgi spalone. Naszym celem byl park, a w nim willa [był to raczej niewielki zameczek w miejscowości Muhrau, Murawy - przyp. W.K.]. Weszliśmy do środka. W salonie urządzone były legowiska dla żołnierzy. Z czego zrobione? Ułożone jedne na drugich leżały tam, zrabowane jeszcze w 1939 roku z Gabinetu Rycin UW, albumy Stanislawa Augusta. W skórzanych oprawach, ze złoconymi literami, tak łatwe do rozpoznania... Później obszukiwaliśmy jeszcze starannie okolice willi i znajdowaliśmy grafiki zmięte dla higienicznego użytku. Zbieraliśmy je starannie i potem profesor Lenart w swojej pracowni wszystko to jakoś wyczyścił, odmył, tak ze udało się je odratować".

Na parterze i piętrze willi walały się bezcenne monety ze zbiorów numizmatycznych Muzeum Narodowego w Warszawie. Niemieccy żołnierze w czasie ucieczki rozbili skrzynie z monetami i najcenniejsze zrabowali. Polskim uczonym udało się zebrać w willi kilka worków monet srebrnych i kilkukilogramowy woreczek złotych monet rzymskich.

Okolice Świdnicy okazały się istnym eldorado. Właściwie w każdym zameczku, dworze, klasztorze czy kościele polscy uczeni i porucznik Czajka znajdowali ukryte skarby wywiezione z Warszawy, Krakowa, Katowic, a także dzieła sztuki ze zbiorów niemieckich, schowane tam przez Guen-thera Grundmana, niemieckiego konserwatora zabytków z Wrocławia, w obawie przed alianckimi nalotami.

Po latach okazało się, że dzieła sztuki znalezione przez ekipę Stanisława Lorentza w Muhrau były tylko okruchem ukrytych tam przez Niemców skarbów zrabowanych z polskich zbiorów. Grundman opublikował w 1972 r. w Monachium swoje wspomnienia. Opisał w nich, jak w lutym 1945 r. przypadkiem trafił w Muhrau na schowane tam polskie zbiory: "Wystarczył krotki rzut oka, by stwierdzić, że są to obrazy wielkich polskich mistrzów, dzieła sztuki z Wawelu, sławne dywany z czasów króla Zygmunta, sławne obrazy Canaletta z Zamku Warszawskiego, obrazy ołtarzowe z kościoła Mariackiego w Krakowie. Major, dowódca niemieckiego oddziału, dal mi ludzi i jedna noc na wywiezienie tego. Rano miały być zniszczone. W tym momencie nie było dla mnie istotne, czy to niemieckie, czy polskie dobro kulturalne. Mogłem się tylko obawiać późniejszych konsekwencji. Obrazy pozdejmowaliśmy z ram. Zostały porozmieszczane miedzy dywanami i zrolowane. Była to cala noc ciężkiej pracy. Rano dwie ciężarówki odjechały ze skarbami w stronę Jeleniej Góry".

Rejtan leży pod szynkwasem w niemieckiej knajpie

Bezcenne znaleziska skłoniły prof. Stanisława Lorentza do przedłużenia misji.

Jedni uczestnicy wracali do Warszawy, przybywali inni. W maju i czerwcu kierowana osobiście przez dyrektora Lorentza grupa poszukiwawcza spenetrowała z grubsza Górny Śląsk i Śląsk Opolski oraz południowa cześć Dolnego Śląska. Okazało się, ze Niemcy ukryli na tych terenach zarówno tzw. erster Wahl (pierwszy wybór) - czyli najcenniejsze dzieła sztuki wybierane z polskich zbiorów w pierwszym okresie okupacji, jak i dzieła zrabowane w okresie powstania warszawskiego z Muzeum Narodowego, pałacu wilanowskiego i pałacu w Jabłonnie.

Duże składy dziel sztuki z Polski centralnej znalazł Stanisław Lorentz nie tylko w zameczkach i kościołach w okolicach Świdnicy i w Prudniku, ale i w Dusznikach pod Kłodzkiem. W zameczku Michalkowa w Walbrzyskiem Polacy odszukali kolekcje dywanów i malarstwa z Muzeum Narodowego w Warszawie. W czerwcu i lipcu 1945 r. grupa rewindykacyjna prof. Lorentza wyslala na Wawel z niemieckich składnic w Świdnicy, Prudniku i Dusznikach niemal sto ciężarówek wyładowanych dziełami sztuki, w większości zrabowanymi w Warszawie.

restauracja Waldschloesschen

Z niemieckiej dokumentacji przewozowej znalezionej przy ukrytych dziełach sztuki wynikało, że znaczna cześć transportów trafić powinna w okolice Jeleniej Góry.

W czasie poszukiwań w Kłodzku por. Czajka-Stachowicz spotkała znajomych oficerów. Jeden z nich, nie znany z nazwiska pułkownik, powiedział jej, ze w knajpce w miejscowości Hain, koło Jeleniej Góry, zauważył leżące pod ściana skrzynie z napisami "Matejko".

Poszukiwacze skradzionych dzieł istotnie znaleźli w restauracji "Waldschloesschen" w Hain skrzynie z arcydziełami Matejki: "Rejtanem", "Batorym pod Pskowem", "Unia lubelska". Obrazy Matejki natychmiast przeniesiono do muzeum w Jeleniej Górze. 6 sierpnia wraz z innymi ze znalezionych dzieł przewieziono je pod eskortą żołnierzy 7 Dywizji WP do Muzeum Narodowego w Warszawie.


Profesor Lorenz podczas przewozu skradzionych obrazow

Pozostałe z odszukanych skarbów złożono później w zameczku Paulinum. Leżący na skraju Jeleniej Góry zameczek do dziś zachwyca swym położeniem i urokliwa architektura. Tak zaprawdę zresztą nie jest zamkiem. W latach 70. zeszłego stulecia Herr Kramata, właściciel majątku ziemskiego Paulinum rozciągającego się na krańcu dzisiejszej ulicy Nowowiejskiej, wybudował na niewielkiej górze nazywanej Krzyżową potężna wille w stylu zamkowym. Otoczył ja malowniczymi tarasami, na zboczach Krzyżowej zaś założył leśne ogrody. Do dziś przetrwały z nich kępy wspaniałych rododendronów. W 1894 r. wille-zameczek Paulinum odkupił berliński radca komercjalny Oskar Caro. W latach 30. majątek i zameczek przejęli hitlerowcy jako własność niearyjską. W czasie wojny Paulinum służyło za ośrodek szkoleniowy SS, we wrześniu 1945 r. zaś zamienione zostało w największą na południu Polski składnice odnajdywanych tam dziel sztuki. Sale Paulinum zasłane były dywanami, obrazami, rzeźbami i precjozami zrabowanymi z polskich zbiorów. Tam rozbijano znalezione skrzynie, sortowano i opisywano znaleziska. Znaczna część zmagazynowanych w Paulinum skarbów stanowiły dzieła niemieckie, ewakuowane głownie z Wrocławia przez niemieckie sluzby konserwatorskie. Magazynowano je tam i sortowano jeszcze kilka lat po wojnie. Potem zameczek na krotko stal sie domem wypoczynkowym Związku Historyków Sztuki i Kultury oraz Uniwersytetu Warszawskiego, by ostatecznie na parę dziesiątków lat zamienić się w wojskowe kasyno.

Na pamiątkę odnalezienia obrazów Matejki miejscowość Hain kilka miesięcy później przemianowano na Matejkowice. Z czasem emocje związane z odzyskaniem "Rejtana" i "Unii lubelskiej" minęły. W czasie porządkowania nazw miejscowości na Dolnym Śląsku w marcu 1946 r. Matejkowice stały się po prostu Przesieka.

Witold Kieszkowski zagląda do biblioteki Schaffgotschów

20 sierpnia 1945 r. szczęście uśmiechnęło się do profesora Witolda Kieszkowskiego, który pod koniec lipca 1945 r. przejął od Stanisława Lorentza kierowanie pracami rewindykacyjnymi na Śląsku.

Kieszkowski wspomina: "Wracając ze Szklarskiej Poręby po całodziennych nieudanych poszukiwaniach składnicy, w której znajdować się miały zbiory polskie, w godzinach przedwieczornych zatrzymałem się w Cieplicach. Ponieważ do zmierzchu brakowało jeszcze parę godzin, postanowiłem zwiedzić bibliotekę Schaffgotschów, w której jeszcze nie byłem [słynna w Niemczech kolekcja książek, w tym wielu bezcennych rękopisów, inkunabułów i starych druków, zgromadzona w rodowej siedzibie Schaffgotschów w Warmbrunn, Cieplicach koło Jeleniej Góry - przyp. W.K.]. Wszedłem przez boczne, zdaje się, wejście i tutaj w ciemnym kacie na klatce schodowej zauważyłem poustawiane jedna na drugiej skrzynie. Wezwałem natychmiast kierownika biblioteki, podówczas Niemca jeszcze, kazałem zapalić światła - i rezultat przeszedł moje najśmielsze przypuszczenia. Po spisaniu protokołu i zabezpieczeniu skrzyń do dnia następnego przeprowadziłem szybki przegląd pozostałych pomieszczeń bibliotecznych i muzealnych. W magazynie bibliotecznym wykryłem kilkadziesiąt obrazów z sygnaturami Muzeum Narodowego w Warszawie i Krakowie, muzeum diecezjalnego w Tarnowie, Zbiorów Wilanowskich, Suchej, Łazienek itp.".

Witold Kieszkowski obawiał się, że cześć dzieł sztuki może z Biblioteki Schaffgotschow zniknąć, następnego dnia rano zatem zorganizował przewiezienie obrazów i skrzyń do Jeleniej Góry. Obrazy okazały się poszukiwanymi od dawna arcydzielami. Trzydziesci jeden spośród czterdziestu odnalezionych znalazło się w hitlerowskim katalogu "Sichergestellte Kunst", opisującym najcenniejsze z dziel skonfiskowanych w Generalnym Gubernatorstwie w pierwszym roku okupacji. Plotna Ribeiry, Canaletta, Roosa, Wynantsa, Ruisdaela, Cranacha, Jordaensa, części tryptyku z Pławna, tryptyk św. Jana Jałmużnika pochodziły z Muzeum Narodowego w Warszawie, w Krakowie, z muzeum diecezjalnego w Tarnowie, z Zamku Królewskiego w Warszawie, z Wawelu, z prywatnych zbiorów Janusza Radziwiła, Tarnowskich, Potockich, Branickich.

23 sierpnia komisja rozbiła dziewiętnaście znalezionych w bibliotece skrzyń. Zawartość trzech z nich przyprawiła polskich muzealników o zawrót głowy. W pierwszej znaleźli miedzy innymi piec sztuk boettgerowskiej porcelany zrabowanych z Wilanowa i osobno opisanych w "Sichergestellte Kunst" oraz gotycki kielich mszalny z katedry warszawskiej. W drugiej skrzyni członkowie komisji ujrzeli wielki srebrny krzyż z roku 1330, po bitwie grunwaldzkiej zdobyty przez Wladyslawa Jagiele w krzyżackim zamku w Brodnicy i ofiarowany przezeń kolegiacie w Sandomierzu, oraz tak zwany drewniany krzyż Kazimierza Wielkiego obity złotymi diademami pochodzącymi z polowy XIII wieku, najpewniej należącymi do Bolesława Wstydliwego i Kingi, zrabowany przez Niemców ze skarbca katedry na Wawelu.

W skrzyni trzeciej znajdowały miedzy innymi 22 spośród najcenniejszych rękopisów iluminowanych znajdujących sie w polskich zbiorach, w tym Kodeks Emmeramski z XI wieku, pontyfikat Erazma Ciolka, mszał Piotra Tomickiego.

W sześciu skrzyniach znaleziono zbiory numizmatyczne, w sześciu innych zaś obrazy i rzeźby z Muzeum Narodowego w Warszawie. W dwóch spoczywały teki ze zbiorami graficznymi króla Stanisława Augusta, jedna zawierała zrabowane srebra.

Skarb ciepliki był tak cenny, ze nazajutrz po otwarciu skrzyń Witold Kieszkowski przewiózł go pod eskorta do Warszawy i 25 sierpnia przekazał do Muzeum Narodowego jego własność. Skrzynie ze skarbami wawelskimi otwarto 1 września 1945 r. na Wawelu podczas wspólnej sesji Ogólnopolskiej Konferencji Historyków Sztuki i Zjazdu Związku Muzeów.

Obrazy z Muzeum Narodowego trafiają pod strzechy

Cześć zrabowanych w Generalnym Gubernatorstwie skarbów jesienią 1945 r. znajdowała się już w rękach lokalnych wojskowych sowieckich komendantów. Do niepisanych obowiązków członków polskich ekip rewindykacyjnych należało bankietowanie z nimi. Podtrzymywanie kordialnych stosunków z sojusznikami się opłaciło. Polska misja tylko z sowieckich, wojskowych składów w Legnicy otrzymała 33 skrzynie z dziełami sztuki zrabowanymi z warszawskiego Muzeum Narodowego.

Z niemieckich dokumentów odnalezionych przy okazji poszukiwań dziel sztuki członkowie ekipy Kieszkowskiego wyciagneli wniosek, ze nawet najwczesniej, bo jeszcze w 1939 r., zagrabione dzieła przez cały czas wojny nie opuściły Dolnego Śląska. Najpierw ukryto je w jednej wielkiej składnicy, najpewniej we Wrocławiu lub w okolicach. Dopiero w miarę pogarszania się sytuacji III Rzeszy stopniowo rozpraszano zrabowane kolekcje w niewielkich, lokalnych składnicach. W zamkach, dworach, kościołach, głownie w rejonie Świdnicy, Jeleniej Góry, Legnicy.

W okolicach Jeleniej Góry komisja Lorentza, później Kieszkowskiego, odnalazła wiele skrzyń opisanych "Museum Warschau", "Baryczki", "Jablonna". Pochowane były w mnóstwie najrozmaitszych składnic i schowków. Kilka skrzyń ukrytych było na przykład w sklepie w Cieplicach, sporo dzieł sztuki odnaleziono w Szklarskiej Porębie. Nie jest wykluczone, że cześć niemieckich schowków jako pierwsi odkryli szabrownicy i częściowo lub doszczętnie nawet ograbili. Pod koniec stycznia 1946 r. Witold Kieszkowski natknął się w pewnej willi w Cieplicach na sześć nie zapakowanych obrazów pędzla Patera, Nieulanda i van der Neera z sygnaturami Muzeum Narodowego w Warszawie. Pusta skrzynie z napisem "Museum Warschau" znalazł w garażu. Członek komisji Witolda Kieszkowskiego Józef Gebczak, późniejszy kierownik biblioteki wrocławskiego Muzeum Narodowego, jeden z obrazów zrabowanych w warszawskim Muzeum Narodowym odkrył przypadkowo we Wrocławiu w mieszkaniu przy ul. Marii Skłodowskiej-Curie.

Hans Frank gubi swoje łupy w uzdrowisku Cieplice

Wiele pochodzących z Polski dzieł sztuki ukrytych w rejonie Jeleniej Góry nie znalazło się tam wskutek planowego rozwożenia przez Niemców zbiorów z centralnego magazynu zrabowanej sztuki we Wrocławiu, lecz trafiło tam przypadkiem.

Komisja rewindykacyjna Witolda Kieszkowskiego przesłuchała Polaków, którzy przebywali w Jeleniej Górze w ostatnich tygodniach niemieckiej tam obecności. Twierdzili oni, ze krotko przed wkroczeniem oddziałów sowieckich na bocznice kolejowa w Cieplicach trafiło pięć wagonów szczelnie wypełnionych skrzyniami. Napisy na nich wskazywały, ze pochodzą z Warszawy i z Krakowa. Wyładowano je i pośpiesznie rozwiedziono po okolicy.

Niemcy rabowali ocalałe z pożogi powstania skarby jesienią 1944 roku. Zbiory z centralnej składnicy na Dolnym Śląsku, zapewne we Wrocławiu, rozwozili i ukrywali w tym samym czasie. Dlaczego więc aż piec wagonów z najcenniejszymi skarbami wywieziono do Cieplic i tam rozładowano niemal rok później, w ostatnim momencie przed wkroczeniem sowieckich oddziałów? Trudno mówić nawet o ukryciu tych arcydzieł. Nie było nim przecież porzucenie skarbów w słynnej bibliotece pałacu, o którym było wiadomo, ze zwycięzcy skierują do niego pierwsze kroki.

Wyjaśnienie tej zagadki kryło się zapewne w knajpie Waldschoesschen, w miejscowości Hain. Gdy polscy poszukiwacze skradzionych skarbów wstąpili do Waldschloesschen znaleźli tam, prócz skrzyń z płótnami Matejki, kilkanaście skrzyń i kilkadziesiąt płócien ewakuowanych z wrocławskich muzeów. Pośród skrzyń wypełnionych dokumentami wywiezionymi z archiwum archidiecezji wrocławskiej było tez kilka z rzeczami zrabowanymi na Wawelu oraz dwie opatrzone napisem: "Eigentum - Seichau" (Wlasnosc - Sichowa). Kilkanaście skrzyń opatrzonych takimi samymi napisami znaleziono później w bibliotece pałacu Schaffgotschów w Cieplicach. Zatem przynajmniej cześć transportu przyjechała do Cieplic z Seichau, rodowej posiadłości Manfreda von Richthofena. Najpewniej zaś przybył stamtąd każdy z pięciu wagonów. Wszak 24 sierpnia 1944 r. Wilhelm Ernst Palezieux, specjalny pełnomocnik do spraw zabezpieczenia skarbów sztuki i dóbr kultury w Generalnym Gubernatorstwie, wysłał do innego urzędnika GG pismo, w którym informował, że na życzenie gubernatora Hansa Franka wysłano do Seichau trzy wagony dzieł sztuki przechowywanych w podziemiach zamku wawelskiego. Sam Palezieux, zaufany człowiek Franka, przywiózł do Seichau samochodem 14 cennych przedmiotów artystycznych zrabowanych z polskich kolekcji. Do Seichau przyjechał w czasie ucieczki na zachód Hans Frank i tam przez tydzień porządkował zrabowane dzieła. Zapewne do trzech wagonów ze skarbami zawłaszczonymi przez Franka dołączono dwa wagony ze znanymi, bogatymi kolekcjami zaprzyjaźnionego z nim von Richthofena i taki pociąg specjalny pod koniec stycznia 1945 r. wysłano na zachód.

Hans Frank w czasie ewakuacji zima i wiosna 1945 r. usiłował na własną rękę ukraść jak najwięcej z wywożonych kolekcji, które formalnie przecież były własnością III Rzeszy. Nie dziwi zatem kilkunastotygodniowe błąkanie się pociągu po Dolnym Śląsku. Być może pięć wagonów z polskimi skarbami w ostatniej chwili, tuz przed wycofującymi się oddziałami niemieckimi, przejechać miało przez Dolny Śląsk, Czechy do Bawarii, w której Hans Frank miął rodzinę i prywatne posiadłości. W chaosie walk i ucieczki najłatwiej było zgubić ślad po pięciu wyładowanych po brzegi wagonach. Transport utknął jednak w Cieplicach i tam został w ostatniej chwili rozładowany. Bezcenne skarby niedbale porzucone w bibliotece cieplickiego pałacu Schaffgotschów i odkryte 20 sierpnia przez Witolda Kieszkowskiego pochodziły najpewniej z trzech wagonów dzieł sztuki wywiezionych na polecenie Hansa Franka z piwnic Wawelu.

Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje tylko kwestia, czy wszystkie ze skrzyń wyładowanych z pięciu wagonów w Cieplicach zostały odzyskane przez polskie ekipy rewindykacyjne. Zapewne specjalnym pociągiem opiekował się do końca zaufany człowiek Hansa Franka. Może Ernst Palezieux? Niewykluczone zatem, ze cześć skrzyń ludzie Franka mogli zabrać z Cieplic samochodami i przez Czechy próbować wywieźć je do Bawarii. Jeśli tak - ukryto je albo w Czechach, albo na południu Niemiec.

W tekście wykorzystano m.in. książki, opracowania, wspomnienia i artykuły: Wojciecha Kowalskiego, Henryka Brandysa, Izabeli Czajki, Anieli Darawskiej, Witolda Kieszkowskiego, Stanisława Nahlika, Marka Rybczynskiego, Marii Starzyńskiej

Włodzimierz Kalicki


Polskie litery – Michał Ciesielski



<<<<<<< POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ